'Łzy i sny.'

'Łzy i sny.'
http://www.youtube.com/watch?v=Z6A-7njTl3c

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 1

Sierpień 2013

Obudziła mnie mała rączka głaszcząca mnie po policzku.
-A kto to już wstał ? - spytałam jeszcze zaspana.
-Ma-ma - odpowiedział mój synek dźgając mnie paluszkiem w brzuch.
-A to kto ? - spytałam Kubusia delikatnie łaskocząc go po brzuszku.
-Bu-buś - wyseplenił mój łobuziak śmiejąc się.
Uwielbiałam takie leniwe poranki, podczas których cały świat przestawał istnieć - był tylko Kubuś i ja. Każda chwila, którą spędzałam z synem była wyjątkowa i piękna. Niestety były one moim zdaniem zbyt rzadkie, a na więcej nie mogłam sobie pozwolić. Dlatego, gdy tylko nadarzała się okazja wykorzystywałam ją w pełni. Chciałam żeby Kubuś był szczęśliwym, kochanym dzieckiem. Był moim oczkiem w głowie od kiedy tylko dowiedziałam się o jego istnieniu. Może nawet odrobinkę go rozpuściłam, chociaż i tak uważałam go za najgrzeczniejsze i najwspanialsze dziecko na świecie, które akurat tego poranka zamieniło moje łóżko w trampolinę. Wiem, że nie powinnam mu pozwalać na takie zabawy, ale...
sama chętnie się do niego przyłączyłam. I już po chwili skakaliśmy i tarzaliśmy się na łóżku obydwoje. Gdy spojrzałam na roześmianą buźkę mojego synka chciałam żeby ta chwila trwała i trwała. Niestety radość naszej zabawy zagłuszył dźwięk mojego telefonu. Nie miałam ochoty odbierać. Jednak telefon ciągle uparcie dzwonił. W końcu stwierdziłam, że to musi być coś bardzo ważnego skoro dzwoniący nie odpuszcza. Złapałam, więc synka w trakcie podskoku i posadziłam sobie na kolanach równocześnie kładąc mu palec na usta i odebrałam telefon.


Czasem zadaję sobie pytanie czy gdybym wtedy wiedziała jak ten telefon zmieni moje życie to czy bym go odebrała. Przyznam szczerze, że nie wiem. Jednak tamtego dnia podjęłam decyzję. I nic już nie było w stanie jej zmienić. Nic nie było jak przedtem.
Nie znałam numeru osoby, która do mnie dzwoniła. Rozmówca nawet się nie przedstawił. Zaraz po tym jak odebrałam spytał:
-Magdalena Abramowicz ?
-Tak. Kto mówi ?
-Moje imię nie jest istotne. Mam pewne informacje, które mogą panią zainteresować.
-Jakie informacje ? Co pan ma na myśli ?
-Chodzi o naszego kochanego Arturka - powiedział z wyraźną ironią w głosie. - Chyba interesuję Cię kto stuknął Twojego mężusia.
-Wiesz kto zabił Artura ? Powiedz mi. - niemal błagałam.
-Nie tak prędko paniusiu, nie tak prędko.
-Ale... Mówił pan, że ma informację. Proszę, niech mi pan powie. Policji nie udało się niczego ustalić. 
-I nigdy im się to nie uda. A ty lepiej skończ z tą histerią lalka i powiedz czy chcesz dorwać tych co zrobili z ciebie wdowę.
-Oczywiście, że chcę.
-W takim razie nie możesz histeryzować tylko działać.
-Co mam zrobić ? Nic nie rozumiem.
-Spokojnie, wszystko zrozumiesz w swoim czasie. Przede wszystkim nikomu nie możesz powiedzieć, ani o tym telefonie, ani o tym, że na własną rękę szukasz sprawcy, rozumiesz ?
-Tak. - wykrztusiłam podczas, gdy w mojej głowie kłębiły się chmary myśli, nie wiedziałam przecież kim jest ten człowiek, czego chce i jak może mi pomóc.
-Słuchaj uważnie: zadzwonię do Ciebie za dwa dni o tej samej porze. Do tego czasu powinnaś zdążyć spakować siebie i dzieciaka i wrócić do gniazdka twojego i Artura. Wiem, że wolałabyś tego uniknąć, ale inaczej tej sprawy nie załatwisz. 
-Ale... - zaczęłam protestować, lecz przerwał mi trzask odkładanej słuchawki.

Prolog

Wrzesień 2011

Byłam szczęśliwa gdy wjeżdżałam do rodzinnej wioski. Już tak niewiele dzieliło mnie od ukochanego męża i domu. Podekscytowana i niecierpliwa nie zwracałam uwagi na otoczenie. Nie zauważyłam, więc stojącego przed domem radiowozu. Zaparkowałam samochód i pobiegłam do domu na spotkanie z Arturem. Jednak coś było nie tak. Po chwili dotarło do mnie, że wszędzie - przed domem i w środku jest pełno ludzi. Nie wiedziałam kim oni są i co tu robią, jednak nie próbowałam tego wyjaśniać. Najpierw chciałam zobaczyć się z mężem. Wbiegłam przez otwarte drzwi do salonu. Nigdzie nie było Artura. Otaczający mnie ludzie coś mówili, ale nie rozróżniałam słów. Ktoś próbował mnie zatrzymać i stanął mi na drodze do gabinetu męża. 'Gdzie jest Artur ? Dlaczego nie wyszedł mi na spotkanie ?' - Te pytania wzbudzały we mnie dziwny niepokój. Czyjeś ręce próbowały mnie odciągnąć jak najdalej od gabinetu, jednak udało mi się wyrwać. Przepychałam się przez wszystkich stających mi na drodze i wpadłam z impetem do pomieszczenia. Wszędzie była krew... Ukochany fotel mojego męża był cały umazany krwią. Po chwili mój wzrok powędrował na futrzany dywan na podłodze, który również cały był we krwi. Na nim nieruchomo leżał Artur.
Podbiegłam do niego, zaczęłam go szarpać, krzyczeć, płakać. Ktoś mnie próbował od niego oderwać. Wrzeszczałam. Nie mogli mi go zabrać. Nie mogli.
I wtedy zaczęłam rodzić.